Strona główna -> Lifestyle -> Książki o Włoszech -> „Dziennik Włoski. Apulia. Abruzja. Rzym” – Kierunek Włochy patronem medialnym nowej książki Grzegorza Musiała

„Dziennik Włoski. Apulia. Abruzja. Rzym” – Kierunek Włochy patronem medialnym nowej książki Grzegorza Musiała

Autor: Łukasz Ropczyński
Opublikowano: Ostatnia aktualizacja: 0 komentarz 16,8 tysięcy wyświetleń
"Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym" – Kierunek Włochy patronem medialnym nowej książki Grzegorza Musiała (fot. Joanna Ropczyńska, kierunekwlochy.pl)

Tuż przed wakacjami do księgarń trafiła nowa książka, która powinna zainteresować każdego miłośnika Italii – „Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym”. To drugi tom zapisków z włoskiej podróży autorstwa Grzegorza Musiała. Pierwsza część w niebanalny sposób opowiadała o Sycylii. Wbrew temu, co mógłby sugerować tytuł, to nie jest reportaż z podróży ani kolejny przewodnik po włoskich miastach. To dziennik z podróży, pełen subiektywnych opinii, inteligentnych żartów, uszczypliwości i trafnych spostrzeżeń na temat miejsc i ludzi, spotkanych w trakcie zwiedzania Włoch.

Kierunek Włochy objął tę książkę patronatem medialnym.

Włochy przez pryzmat społeczeństwa i przemian

„Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym” rozpoczyna się od krótkiego wspomnienia z warszawskiego lotniska. Autor – człowiek, dojrzały, doświadczony, pamiętający doskonale czasy PRL – wspomina jak jeszcze nie tak dawno port lotniczy był pełen sołtysich garniturów, trwałych ondulacji, kanapek w plastikowych torbach, a dominowali na nim pełni obaw rodacy szukający lepszego losu w Chicago. Dziś to samo lotnisko, ale ludzie zupełnie inni. Młodzi, pewni siebie, odważnie ruszający w świat.

I jaka zmiana wśród publiczności. Gdzie tamte twarze, strwożone lub pełne sztucznej otuchy, w drodze do Chicago? Gdzie parady rodzin, pełne sołtysich garniturów, trwałych ondulacji, kanapek w plastikowych torbach i nawoływań, jakby lecieli na Księżyc? Dziś pełno tu młodych, „obytych”, paplających językami. To już dla nich nie pierwszyzna. Spokojni, chłodno uprzejmi, z wysokimi jak wieże plecakami, wyruszają w towarzystwie umalowanych na czarno dziewczyn do „swoich” Londynów, Barcelon, Kalifornii. Widzę w ich uszach odwrócone na opak krzyżyki, trójkąty z okiem Horusa, gwiazdy Dawida. Wielu już tu nie wróci. Są już „inni”, czują się „lepsi”. Mówią o Polsce, jako o „tym kraju”.
Nagle zaludniła halę odlotów zupełnie obca nacja. Dla wielu z nich Polska to jest „nic”, jak się niedawno wyraziła przed kamerą jakaś pannica i nad czym publicznie lamentował Prymas. Nie pierwszy raz w historii Polska podzieliła się na „zacofany matecznik”, który wiecznie trwać tu będzie, przechowując tożsamość narodu i katolicką wiarę, i mające to gdzieś pokolenie młodych pistoletów, których tego „zmurszałego patriotyzmu” nie uczono. A kto miał ich uczyć? Ich rodzice, w większości z mojego pokolenia, nasiąkniętego donosicielstwem, kunktatorstwem, agenturą? Te zajęte doszkalaniem się, jak jeść ostrygi, dzisiejsze paniusie Kwachowe i ich mężowie, dawniej miłośnie wpatrzeni w Gierka działacze komórek zakładowych partii? Jak mieli nauczyć swe dzieci patriotyzmu, jeśli sami nie wiedzą, co to znaczy? Używają tego pojęcia zamiennie z „nacjonalizmem”, „szowinizmem”, a najczęściej z „faszyzmem”, zgodnie z nakazami peerelowskiej propagandy…

G. Musiał „Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym”, str. 5-6

Okęcie jest tylko małym wstępem przed długą podróżą, która zaczyna i kończy się w Rzymie. Jednak autor przede wszystkim zabiera czytelnika do mniej i bardziej znanych miast Apulii i Abruzji. O ile górzysta i dzika Abruzja wciąż dla przeciętnego turysty jest ziemią nieznaną, to Apulia w ostatnich latach rozkochała w sobie Polaków. Dziennik – mimo że publikowany teraz – pochodzi z 2006 r. kiedy jeszcze nie było tanich połączeń lotniczych do Bari. Dziś wśród niejednego czytelnika pojawi się na twarzy uśmiech i miłe wspomnienia, kiedy przeczyta fragmenty o półwyspie Gargano, o mieście Trani, czy o słynnej Materze.

Podobnie jak w pierwszej części, tak samo teraz autorowi w podróży towarzyszy Włoch Livio – sympatyczny, groteskowy, ale często budzący irytację i zniecierpliwienie.

Apulia i Abruzja oczami poety

"Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym" to drugi tom włoskich opowieści Grzegorza Musiała (fot. Joanna Ropczyńska, kierunekwlochy.pl)
„Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym” to drugi tom włoskich opowieści Grzegorza Musiała (fot. Joanna Ropczyńska, kierunekwlochy.pl)

Książka nie jest przewodnikiem, chociaż tytułami kolejnych rozdziałów są zazwyczaj nazwy włoskich miast. Autor zabiera czytelnika w podróż przez południowe Włochy, w której miasta i zabytki są tylko pretekstem do barwnego opisywania ludzkiego zachowania, osobliwości, czy przemian społecznych. Na kolejnych stronach odwiedzamy popularne sanktuaria i kościoły, kompletnie nieznane górskie miasteczka, małe hotele i przypadkowe restauracje.

Zwraca uwagę liczba trafnych uszczypliwości, a nawet złośliwych komentarzy nie tylko pod adresem spotkanych podczas podróży Włochów, ale czasem także Polaków i innych nacji. Piszę o tym nie dlatego, że lubię złośliwości. Po prostu wszystkie inne, „włoskie” książki, które trafiają na moje biurko są zazwyczaj bardzo neutralne, taktowne. Jakby autorzy nie chcieli nikogo urazić. Poecie, którego utwory tłumaczono na wiele języków, a wiersze sprzedawały się nawet w Stanach Zjednoczonych, widocznie wolno więcej.

Bliżej schodków ławeczki okupują emeryci, a pod krzewami widzę na ławce nieogoloną, bezzębną kupkę nieszczęścia w wystrzępionej dżokejce na siwej głowie. Ale coś drzemie w tych oczach, gdy podnosi je na mnie: jakieś orły, sokoły? Coś w nim jeszcze do reszty nie umarło. Polskość… nie mylę się… ta nieśmiałość, zagubienie, ale i chytrość w oku, to dzięki niej przeżył. Na razie. Dwóch przy nim w kucki, jakieś strzępy gazet, odłamki chleba, jeden z nich to wódz, z fałszywym złotem na szyi. Coś ciamkają szczerbatymi ustami i coś jeszcze szcza w krzakach. Wychodzi kobieta: rozlatane oczy, rude strączki po bokach twarzy, dżinsy marmurkowe na wychudzonych biodrach. Też szczerbata.
— Niedobre, k…a, coś ty tu przyniósł? — mówi złoty łańcuch po polsku. — Ale, k…a, zjem.
Gofry polane czerwonym syropem popijają wodą, którą szczerbata przynosi im z hydrantu. Piknik na całego. Nadchodzi wysoka szczupła Rosjanka — na kilometr błyska mongolska iskra w jej oczach. Niesie przez skwer w ten poranek swą wyższość: czarną suknię do ziemi i tony złota rozwieszonego, gdzie się da. Z pogardą patrzy na niższą formę życia bagiennego, którą mija; odyma swe grube wargi i skręca tak, by nie podzielić z nimi nawet powietrza.

G. Musiał „Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym”, str. 50

Dla kogo jest ta książka?

"Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym" – książka ukazała się tuż przed wakacjami nakładem wydawnictwa Zysk i s-ka (fot. Joanna Ropczyńska, kierunekwlochy.pl)
„Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym” – książka ukazała się tuż przed wakacjami nakładem wydawnictwa Zysk i s-ka (fot. Joanna Ropczyńska, kierunekwlochy.pl)

Dla każdego kto ma ochotę na podróż przez Włochy poza utartym turystycznym szlakiem. Dla osób, które chcą poznawać kulturę, mentalność i sposób myślenia postaci napotkanych w trakcie podróży.

Autor zachwyca się zabytkami i sztuką południa Włoch, podziwia przyrodę i przemierza kolejne miasta. Nie jest to jednak bezkrytyczna fascynacja Włochami. Zachwyt miesza się tu z uzasadnioną krytyką. Włochy są przecież pełne sprzeczności, a nic nie jest czarno białe.

Grzegorz Musiał oprowadza czytelnika po kolejnych miejscach. San Giovani di Rotondo w pierwszym zdaniu podsumował krótko jako „szkaradne, rozkopane miasteczko”, aby kilka akapitów dalej w bardzo barwny sposób opisać Sanktuarium św. Ojca Pio. Aż chce się tam jechać! Tę książkę można potraktować jako solidną porcję błyskotliwej rozrywki na letnie wieczory, ale może też posłużyć jako inspiracja do planowania nieszablonowej podróży w stylu slow.

Na koniec jeszcze jeden fragment, który dla Was wybrałem.

Wieczorem — eating out, jak na weekend przystało. Livio chce frutti di mare w cieszącej się lokalną sławą restauracji, do której trzeba jechać aż za Ortonę. Czemu nie, a co innego jest we Francavilli do roboty. Obsługują nas dwie panienki: jedna masywna, ciemnowłosa, jakby egzotyczna, ma szerokie kości policzkowe. Rusinka? Czeczenka? Druga to drobna blondynka, żwawa i miła, w dżinsach opinających chudy tyłeczek. Polka? Ledwie podzieliłem się obserwacjami z Liviem, zajętym wydłubywaniem małża z muszli, on zaraz unosi głowę i woła:
Mi scusi! Skąd jesteś?
— Z Rosji — odpowiada ta z kośćmi policzkowymi. — Z Uzbekistanu.
— A twoja koleżanka?
— Z Rosji centralnej.
Opuściła Uzbekistan dziesięć lat temu, teraz ma ten bar i włoskie obywatelstwo.
— Dużo Rosjan w Italii — mówi.
— Polaków też — odpowiadam po rosyjsku.
Wy Paliak?
Kiwam głową i mówię, jak licho sobie tu radzą moi rodacy. Ona nic nie wie o obozach pracy pod Foggią, gdzie na plantacjach pomidorów czy innych warzyw Polacy są przetrzymywani, a nawet więzieni, paszporty im się zabiera… Otwiera oczy. Czy coś takiego jest możliwe w Italii?
— W taki sposób to się zatrudnia czarnych z Afryki, nie Europejczyków.
Mówi, że Rosjanie nie pozwoliliby sobą tak pomiatać. Mówię jej, że ci Polacy są zwożeni z małych miejscowości, głównie znad wschodniej granicy — podkreślam ten fakt. Wyjazd do Włoch to dla nich wielka szansa, za uciułany pieniądz kupią sobie nowy telewizor, może nawet zdezelowane auto. Przyjechał do wsi naganiacz z łańcuchem na szyi, pokazał widokówkę z Bari i zaraz lecą zapisywać się na wyjazd.
Uzbeczka kiwa głową. Za to Rosjanie dobrze się tu mają. Pozakładali własne interesy, pomagają sobie. Ma wielu znajomych Rosjan, wszyscy są bogaci.
— Ruska mafia… — próbuję żartować. Ona płoszy się.
— Nieee… pożenili się z Włoszkami, Francuzkami.
— A ty? — pytam.— Miałam męża, już nie mam.
— Włocha?
Puszcza mimo uszu me pytanie. W jej oczach pojawia się ruska czujność, nie do podrobienia. Tak w Rosji sowieckiej taksowano gościa w hotelu, gdzie co druga recepcjonistka była sierżantem KGB.
— Jeszcze coś podać? — rzuca po angielsku i nie czeka na odpowiedź. Gdy odeszła, Livio, któremu przetłumaczyłem tę rozmowę, mówi:
— Na pewno przez internet zorganizowała sobie męża. Jak inaczej Włoch mógłby poznać dziewczynę stamtąd? I love you, I love all Italians, wciąż mu pisała. Do mnie też piszą Rosjanki, Ukrainki, wszystkie kochają, przysyłają zdjęcia bez biustonosza. Zaproś taką, ożeń się, a za trzy miesiące jesteś po rozwodzie i bez centa. Skubnęła mu ten interes, razem z kucharzem, bo w Uzbekistanie nie uczą, jak się przyrządza frutti di mare — parska śmiechem.

G. Musiał „Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym”, str. 149-150

Książkę „Dziennik włoski. Apulia. Abruzja. Rzym” można kupić w Empiku i innych księgarniach w całej Polsce lub zamówić bezpośrednio na stronie wydawnictwa Zysk i S-ka:
https://sklep.zysk.com.pl/dziennik-wloski-apulia-abruzja-rzym.html


O autorze

Grzegorz Musiał (ur. 24 lutego 1952 w Bydgoszczy) – polski poeta, pisarz, tłumacz z języka angielskiego, doktor nauk medycznych. Absolwent Akademii Medycznej w Gdańsku. W latach 80. więzień stanu wojennego, redaktor warszawskiego miesięcznika Res Publica. W latach 1988-90 stypendysta International Writing Program w Iowa City i Fundacji Fulbrighta w Waszyngtonie. Po powrocie do Polski w latach 1990-1991 redaktor warszawskiego Tygodnika Literackiego i Potopu, następnie współzałożyciel i z-ca redaktora naczelnego Kwartalnika Artystycznego w Bydgoszczy (od 1992 do 2004). Członek PEN-Clubu i członek-założyciel Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Był stypendystą w Hawthornden w Szkocji 2004.

Jego utwory tłumaczono m.in. na jęz. angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, rosyjski, rumuński, czeski. W Stanach Zjednoczonych ukazał się wybór jego wierszy pt. Poems of Grzegorz Musiał (Wyd. Fairleigh & Dickinson, Baltimore, 1999).

W kategorii książki o Włoszech znajdziesz recenzje innych publikacji związanych z Włochami.

Miło mi, że dotarłeś lub dotarłaś do końca tego przewodnika. Jeśli artykuł okazał się pomocny, zostaw proszę komentarz u dołu.

Przeczytaj także

Zostaw komentarz